Epopeja antybiotykowa – Julia

HISTORIA TA WYDARZYŁA SIĘ NAPRAWDĘ. Tylko imiona dzieci oraz nazwisko doktora zostało zmienione dla zachowania prywatności. Wystąpią więc: Gucio – lat 4, Konstancja – lat 2,5, Felek – 1 rok, Doktor F. – wiek nieistotny 😉

***

Podczas naszego pobytu na wakacjach u Konstancji zaczęła się infekcja – dwa dni kataru, trzeciego dnia gorączka, kaszel (nie jakiś straszny, żeby się dusiła, ot kaszel). Następnego dnia wezwaliśmy lekarza – tak na wszelki wypadek. Osłuchuje Stancię i mówi poważnym i zatroskanym tonem głosu: “O, Konstancja niestety jest chora, już trochę słychać na oskrzelach. No, będę musiał przepisać antybiotyk”. Ja na to “A może jednak by się udało bez antybiotyku? Do tej pory nigdy nie miała”. “No ale Baktrim to już MUSI być”. No dobra… Zgodziłam się na Baktrim.

W kolejne dni sukcesywnie zarażali się Gucio i Felek.  Objawy te same. Nie wzywałam już doktora, tylko też włączałam im Baktrim. Z resztą w międzyczasie wróciliśmy do domu. Dodam jeszcze, że oprócz Baktrimu lekarz zapisał dwie kartki papieru, co mam jeszcze kupić i im dawać… Jak możecie się domyślić, nie posłuchałam go bezkrytycznie, bo uważałam że to przesada tak faszerować dzieci, kiedy widzę, że to nie jest żadna poważna choroba. Każde z nich po około jednej dobie Nurofenu i jednej dobie Baktrimu czuło się zupełnie normalnie – bez gorączki,  apetyt wracał,  siły i humor też.  Zostawał jedynie katar i kaszel.

***

Po powrocie do domu, w nocy z poniedziałku na wtorek Felek całą noc głośno oddychał (ale przespał ją bez pobudki) i rano po obudzeniu miał ten kaszel taki brzydszy, wiec – znów tak “na wszelki wypadek” – pojechałam do lekarza (na marginesie: sama z trojką dzieci, bo Jasiu pojechał do pracy z kolegą, zostawiając mi auto w tym celu). Lekarz swoim zachowaniem zaczął przypominać mi poprzedniego – zatroskanym i poważnym głosem komentował to, co wysłuchiwał: “O, tu już jest brzydko… bardzo brzydko, furczy i rzęzi w tych oskrzelach…” Po chwili zawyrokował: “To jest ostre zapalenie oskrzeli”. W tym momencie moje serce zabiło mocniej, poczułam ścisk żołądka, a na ciele lekkie drgawki paniki i przerażenia,  które jedynie wzmogły się na słowa “To jest o krok od zapalenia płuc, muszę przepisać antybiotyk. Baktrim to tu nie wystarczy”.

Po wyjściu od lekarza zestresowana zaczęłam ubierać całą trójkę,  zastanawiając się jak mam z nimi dostać się do apteki w celu zdobycia antybiotyku, który rzekomo miał uratować moje prawie umierające dziecko (takie miałam myśli). Felek wrzeszczał i spadał z przychodniowego krzesełka,  Konstancja kładła się na podłogę, a Gucio – jak to Gucio – miał całe to ubieranie się głęboko gdzieś. Reasumując – to było niewykonalne zebrać się z nimi i wyjść z tej przychodni bez utraty godności. Jednak, jak los pokazał,  dokonałam niewykonalnego. Ludzie wokół siedzieli z pewnym rodzajem satysfakcji  w oczach, przyglądając się całej tej sytuacji. Sądzę, że w ich głowach snuło się coś w rodzaju “chciałaś babo dzieci, to się teraz męcz”. Może nie mam racji. Tak czy inaczej nikt mi nie pomógł,  nikt nawet nie zapytał czy mi pomóc…

***

Po wyjściu z przychodni zaczął się kolejny etap matczynej walki o przetrwanie – Stancia odmówiła chęci poruszania się o własnych nogach. Hmmm… Zapomniałam wspomnieć,  że nie wzięłam ze sobą wózka… Na szczęście mam dwie ręce. A tak wielu pyta, jak ja to robię, że jestem taka chuda. Oto jeden z przepisów: 10 kilo na prawy biceps, 15 na lewy. Na szczęście w lewym wystarczyła siła pociągowa.

Auto było dość daleko, bo nie miałam drobnych na parkomat, więc nie mogłam skorzystać z wygodnych najbliższych miejsc… W końcu jednak udało się:  dzieci były unieruchomione! “Błogosławione pasy – pomyślałam z ulgą, choć zwykle system ich zapinania doprowadzał mnie do szału – dzieci już mi nie umkną… Tylko zaraz, jak teraz zdobyć ten antybiotyk?!” Na nowo wstąpiła we mnie matka-lwica, która zrobi wszystko, by uratować swoje prawie umierające dziecko (w końcu to “o krok od zapalenia płuc”). Wykonałam więc brawurowy wjazd pod aptekę przez chodnik, ku zdumieniu i zbulwersowaniu przechodniów-babć. Uprosiłam dojście do kasy poza kolejką,  powołując się na obrazek za oknem sklepowym – niepodważalny dowód na to, że rzeczywiście mam w aucie trójkę małych dzieci. I w końcu,  ze zdobyczą w ręku wskoczyłam spowrotem do auta i wyjechałam na inny chodnik przez trawnik (jeżdżenie tyłem nie jest moją mocną stroną, więc poszukałam innej drogi niż ta, którą dostałam się pod aptekę). Próbując włączyć się do ruchu z tak nietypowego miejsca, marzyłam tylko o tym, żeby nie było nigdzie policji. Wreszcie się udało – zjechałam z chodnika na drogę… wprost pod koła radiowozu…

***

Z miną niewiniątka i z duszą na ramieniu pomknęłam w stronę naszej wioski. Upewniwszy się w lusterku, że nikt mnie nie ściga na sygnale, odetchnęłam z ulgą. Wtedy też puściły mi emocje nagromadzone podczas całej tej szalonej eskapady. Rozpłakałam się. Gucio, który siedział na przednim siedzeniu, widząc mój stan, powiedział współczującym głosem: “Ciężko ci mamo?”… Na te słowa cały smutek zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  Mój syn, moje dziecko, taki empatyczny i wrażliwy… Dla takich chwil warto się trudzić.

W drodze do domu Felek zasnął. Raz po raz zerkałam na niego przez ramię czy jeszcze żyje, a kiedy dojechaliśmy,  postanowiłam go obudzić, aby jak najszybciej zaaplikować antybiotykowy eliksir. Przecież może taka zwłoka byłaby zbyt ryzykowna… Ku mojemu zaskoczeniu mój synek po obudzeniu wcale nie wyglądał na umierającego.  Miał dobry humor, oddychał normalnie i nadal nie miał gorączki. Jedynie kaszel od czasu do czasu przypominał mi o wiszącej nad nami czarnej wizji zarysowanej przez pana doktora…

***

Rozpakowałam antybiotyk i już, już miałam go podać, kiedy wpadłam na pomysł uchwycenia się ostatniej deski ratunku: “Może jednak to nie jest prawda? Może jednak wcale nie jest z nim tak źle i antybiotyk nie jest potrzebny?”. I wtedy w głowie pojawił się on – doktor Fijasiński. Nasz prywatny wybawca od spraw antybiotykowych. Złapałam za telefon i prędko wybrałam numer. Spokojny głos doktora powoli przywracał moje skołatane nerwy do równowagi. Z mojej relacji i jego wstępnej diagnozy wynikało, że nie ma paniki i że spokojnie mogę się wstrzymać z podaniem antybiotyku do jego przyjazdu około godziny 16. Z lekką nieufnością odłożyłam słuchawkę. Cztery godziny dzielące mnie od 16 wydawały się wiecznością. Czy aby nie dokona się w tym czasie krok dzielący Felka od zapalenia płuc? Przyglądając się jednak jego całkiem normalnemu zachowaniu doszłam do wniosku, że to raczej mnie dzieli krok od wariatkowa i że rzeczywiście chyba doktor Fijasiński ma rację.

***

Nadeszła upragniona godzina i pod nasz dom zajechał doktor, mając wydać werdykt ostateczny. Na dobry początek o Baktrimie wypowiedział się, że to jakaś pomyłka, bo to lek na zapalenie dróg moczowych, a poza tym nie powinno się go podawać dzieciom przed 12 rokiem życia. Kiedy osłuchiwał Felka, mówił coś zupełnie przeciwnego niż dwóch poprzednich lekarzy: “Ładne szmery w oskrzelach, wszystko czyste. Pięknie, słychać furczenie z noska. To nie jest żadne zapalenie oskrzeli tylko typowa infekcja wirusowa – katar spływa w dół i dlatego tak Felek “rzęzi, furczy”. Oddycha normalnie, nie ma wysiłku oddechowego, nie ma gorączki, nie ma duszącego kaszlu, nie jest osowiały, ma dobry humor. Dziecko przy zapaleniu oskrzeli czy płuc ma duszący, męczący kaszel, ŚWISTY, a nie furczenie w oskrzelach, oddycha wysiłkowo, dusząco. I to są objawy tych schorzeń”. Jako lekarstwo przepisał spacery na świeżym powietrzu i zakrapianie nosa solą fizjologiczną. Dodał, że możemy wyrzucić lekarstwa, których od tych dwóch doktorów zebrała się cała skrzynka (serio). Nie wyrzuciłam ich wprawdzie, ale żałowałam wyrzuconych na nie pieniędzy. Z resztą doktor F. też tani nie był. Ale ostatecznie cel został osiągnięty – udało nam się uniknąć antybiotyku.

***

Dzieci po kilku dniach wróciły do zdrowia. Wszystko skończyło się dobrze. I tylko czasem zastanawiam się, dlaczego lekarze wciąż na wyrost przepisują antybiotyki, skoro coraz częściej mówi się o tym, że to nie tylko osłabia odporność dziecka, ale jest też niebezpieczne dla ludzkości – może skutkować uodpornieniem się bakterii na antybiotyki w ogóle. A wtedy czym będziemy leczyć naprawdę groźne choroby?

 

Zdjęcie – Zaprojektowane przez Freepik

Dodaj komentarz