Wracamy właśnie z krótkiego wypadu na narty i choć oboje lubimy ten sport, ponownie musimy przyznać, że to sport dla bogatych… 😉 Nie no, sami bogaci nie jesteśmy, więc można. Ale może też właśnie dlatego nasz wypad był KRÓTKI, a szkoda…
Ile to kosztuje?
Byliśmy w Beskidzie Żywieckim, ale prawdopodobnie w całych polskich górach jest podobnie.
- Godzinna lekcja z instruktorem – 80 zł za jedną osobę (!)
- Wypożyczenie pełnego kompletu sprzętu narciarskiego – 35-40 zł za dzień lub gdzieniegdzie spotkać można dodatkową opcję np. 25 zl za 2 godziny
- Karnet na wyciąg – w zależności od wyciągu: stok do 300 m orczyk dla początkujących – 25 zł za 10 wyjazdów; stok 1000 m krzesełka – 40 zł za 10 zjazdów lub czasowy, który opłaca się tylko wtedy, kiedy nie ma kolejek, a te w sezonie, w środku dnia, są. Czyli opłaca się ewentualnie rankami i wieczorami. Oczywiście przy założeniu, że ktoś jeździ sprawnie i dużo.
Jak widzicie, po pomnożeniu tych cen przez ilość dzieci, można pójść z torbami, dlatego warto szukać tańszych rozwiązań. Pożyczyć sprzęt od znajomego i zamiast z instruktorem – samemu uczyć dziecko (oczywiście jeżeli samemu się umie).
Dlaczego warto?
Bo to po prostu wielka frajda. Sami uwielbiamy to poczucie prędkości, to szusowanie w dół po przepysznie osnieżonym stoku, jakby się było ptakiem, a cały świat otwierał się przed nami.
Juhuuu! Z górki na pazurki!!
Świeże górskie powietrze, przepiękne górskie krajobrazy i widoki, góralska atmosfera, to tylko wstępne atuty. Uwielbiam tę mocną dawkę dotlenienia – na stoku, w mroźnym i zdrowym powietrzu spędza się na nartach dobrych kilka godzin dziennie i to jest właśnie super. Do tego narty to sport uczący koncentracji, koordynacji ruchowej, pokonywania kolejnych wyzwań, przełamywania samego siebie. Dziecko mówiące na początku “nie, boję się, nie umiem”, widzi że krok po kroku daje radę i nabiera wiary we własne możliwości. Narty uczą również upadków i powstawania z nich, czyli nie poddawania się i radzenia sobie w awaryjnych sytuacjach (jak choćby wywrotka na wyciągu). A wspólna rodzinna czekolada na gorąco z bitą śmietaną ozdabia nasze rumiane od mrozu buzie dodatkowym uśmiechem. Wszystko to przeżywane wspólnie, buduje rodzinne więzi.
O czym warto pamiętać, kiedy wybieramy się na narty z dziećmi?
- Dostosujcie liczbę i wiek dzieci do swoich możliwości. Jeżeli to instruktorzy uczą wasze dzieci jazdy, wtedy wy możecie sami korzystać z tego sportu lub zająć się najmniejszymi dziećmi (dla których przyda się ciepłe miejsce- karczma/bar- do ogrzania oraz sanki i górka do zjeżdżania na nich – zwykle na samym stoku jest zakaz jazdy na sankach). Dużo wygodniej jest jednak zostawić maluchy u kogoś pod opieką (zabrać ze sobą babcię?). Ta druga opcja przydaje się również wtedy, gdy chcecie sami uczyć swoje dzieci – wtedy wasze możliwości to jeden na jeden – jedno dziecko na jednego rodzica. Opcja trzecia, czyli “oszczędzamy na instruktorze” i “nie mamy przysłowiowej babci ze sobą”, zmusza nas do takiego podziału: jeden rodzic uczy jedno dziecko do momentu samodzielnego jeżdżenia (mówimy o prostych stokach, więc etap taki można z dużym prawdopodobieństwem osiągnąć w jeden dzień), drugi rodzic zajmuje się resztą (sanki/bar/spacery/pensjonat). W momencie uzyskania przez najstarsze dziecko samodzielności jazdy, do rodzicielskiej “szkółki” podrzucamy kolejne dziecko aż do wyczerpania zapasów wiekowo nadających się dzieci 😉
- Wybierzcie stok o jak najmniejszym stopniu nachylenia z pomocną kadrą (“pan” przy wyciągu pomagający dziecku startować podczas wjazdu to bardzo cenne ułatwienie). Tego typu stoki szczycą się hasłami w stylu “narciarskie przedszkole, stok dla początkujących” itp. Dodatkowo możecie przeliczyć stosunek długości do różnicy wzniesień stoku (takie dane do sprawdzenia zwykle w internecie). Oczywistym jest, że stok o różnicy wzniesień 40 m, a długości 300 m, będzie łagodniejszy od stoku 200-metrowego z tą samą roznicą wzniesień.
- Wybierzcie pensjonat przy samym stoku lub dojeżdżajcie na stok rano. Jednego z dni wybraliśmy się na stok około południa i… wpakowaliśmy się w korek samochodów. Nie dało się już znaleźć wolnych miejsc na parkingu ani w promieniu kilometra. Do tego koła zaczęły się kręcić w miejscu na lodzie, nie dało się nigdzie zawrócić… Jednym słowem: porażka. Lub jak stwierdził gorzko Jasiu: “a to Polska właśnie”. Nauczeni doświadczeniem, następnego dnia byliśmy na stoku o 9 rano – pusto, bezproblemowo i przyjemnie 🙂
- Zamówcie wcześniej instruktora telefonicznie lub osobiście. Najmniej dzień wcześniej. Zwykle mają oni dość pełne grafiki.
Oto, co jeszcze warto ze sobą mieć:
- Ciepłe ubrania – rajstopy, kombinezony, podwójne skarpety, ciepłe swetry, kurtki, szaliki, porządne rękawice ortalionowe (plus najlepiej drugie na zmianę) oraz czapki bez pomponów (żeby kask dało się założyć)
- Dodatkowe akcesoria jak gogle czy zawieszki/smycze (takie jak na identyfikatory) na karnety.
- Dużo cierpliwości i czasu – co by uczenie dzieci przebiegało w spokojnej atmosferze.
Jak uczyć?
- Oswój dziecko z butami narciarskimi, a następnie z nartami. Pozwól mu “pochodzić” w nich na płaskim terenie.
- Zabierz dziecko parę metrów pod górkę – ty bądź w zwykłym obuwiu – niech dziecko zjeżdża w twoje ramiona po parę metrów.
- Sam załóż sprzęt i wjedźcie razem na wyciągu (dziecko między twoimi nogami).
- Zjeżdżaj powoli tyłem do stoku, a przodem do dziecka – najpierw trzymając je za ręce i stopniowo coraz bardziej oddzielnie. Ucz je pługu i skręcania.
- Kiedy widzisz, że dziecko opanowało umiejętności hamowania pługiem, zatrzymania się, kontroli prędkości i skręcania, zachęcaj je do samodzielnej jazdy przy twojej asyście, twoim śladem lub na zasadzie dojeżdżania w miejsce, gdzie na niego czekasz (co kilkanaście metrów).
- Nauczć dziecko samodzielnego wjeżdżania na wyciągu. Na początek najlepsze są wyciągi typu wyrwirączka, gdzie dziecko może trzymać się samej liny lub uchwytu. Wtedy omijamy problem tendencji do siadania na orczyku. Oczywiście problem ten nie istnieje przy wyciągach krzeselkowych, ale mówimy tu o zupełnie płaskich górkach dla początkujących, a takie raczej nigdy nie mają wyciągu krzesełkowego. Więc jeśli uczysz dziecko korzystania z orczyka “talerzyka” czy “wyrwirączki”, najlepiej poproś obsługę o pomoc – zwykle przy tego typu wyciągach dla początkujących stoi jakiś personel i pomaga maluchom w pierwszych metrach wjeżdżania pod górkę.
- Funduj gorącą czekoladę z bitą śmietaną za każdy sukces dziecka lub kuś takowym fundowaniem.
- Jeżeli punkty 1-7 nie działają, zamów instruktora 😉
Naszym zdaniem najlepszą metodą, łącząca wygodę z ekonomią, jest wzięcie jednej godziny z instruktorem (dziecko przełamuje z nim pierwsze lody) a następnie samodzielne uczenie dziecka. W przypadku naszych 5 i 6 latów wzięliśmy nawet jedną lekcję na pół (po 30 minut). 80 a nie 160 zł, a każdy z nich pierwsze koty za płoty przerzucił.
Powodzenia 🙂
Jak się dobrze przyjrzycie to na wyciągu wjeżdża Jasiu z naszą 6-latką. 🙂