Dzieci czy Nowa Zelandia, czyli dlaczego warto być ojcem

Dzień dobry 🙂 Cześć, czołem, karaluchy pod stołem!

Dawno mnie tu nie było….  Ostatnio naszło mnie jednak kilka tematów, o których bym chciał coś powiedzieć i rzucić w eter. Ale zanim zacząłem pisać choćby na jeden z tych tematów, do tablicy mnie wywołał pewien stand-uper… No więc tak, lubię sobie posłuchać stand-up’a. Jest to zabawne, choć czasem przeginają zdrowo i obśmiewują rownież moje świętości, ale myślę, że warto nawet trochę spojrzeć w krzywym zwierciadle na swój świat… W każdym razie dziś słuchałem jednego takiego, naprawdę zabawnego. W pewnym momencie swojego show stwierdził, że nigdy nie będzie miał dzieci, bo jest to beznadziejna opcja. Porównał posiadanie dzieci do wyjazdu na Mazury (i Mazury według niego wygrywają). Upraszczam bardzo albo bardziej parafrazuję: opisywał rodziców, co go namawiają na założenie rodziny, że to takie super, wspaniałe, a on wyśmiewał to i w sumie szydził z całego tego konceptu. I teraz tak: ja go nie piętnuję absolutnie. Do tego to było show, więc w sumie nawet ja się uśmiechnąłem, choć nieco krzywo, ale jednak. To są żarty, ale mimo to pomyślałem, że on mówi serio o sobie. I tak mi przyszła myśl, jak to bycie rodzicem musi wyglądać z boku, że osoba niemająca dzieci dochodzi do takich wniosków. I dwa, przyszła mi myśl, jak wygląda moje rodzicielstwo – czy faktycznie jest tak źle. Czemu właściwie chciałem być ojcem, co mi to daje, a co mi zabiera. Wiem… coś późno na takie rozkminy, mając piąte dziecko w drodze… hmmm czy my coś mówiliśmy o tym, że się spodziewamy??? Na facebooku na pewno… Ale tu chyba nie. No to jesteście poinformowani 😀
No więc po co te dzieci…? Wykluczamy kwestie przedłużenia gatunku, bo to bez sensu tak kombinować. Chyba, że chodzi o naród polski, bo u nas coś kiepsko z przyrostem, ale pomijamy ten temat. Czemu? Bo to słaby motyw chęci posiadania potomstwa, ot co. No dobra, a co z argumentem, że na starość będzie mi miał kto podać szklankę wody? Noooo, trochę bez sensu, bo w założeniu dzieci mają być wolne i mogą się rozjechać po szerokim świecie i co wtedy??? Sens się urywa… no nie… (choć ten argument trochę biorę pod uwagę pod tym kątem, że dziadkiem bym chciał być i to takim spoko dziadkiem, co ma czas i pomysły. No i fajnie jakby ktoś mnie od czasu do czasu odwiedzał na starość, więc jest coś w tym, ale żeby z tego robić husarię powodów do bycia rodzicami, to raczej nie.) No więc co? Argumenty na “nie” są mocne: dziecko to potężny koszt, nerwy, nieprzespane noce, brak wolności, ograniczenia w pewnych aspektach życia. Dzieci zmuszają nas do ciągłych kompromisów, są źródłem zmartwienia, fundują nam nocne wypady do szpitala ech… Tak. Jest fura argumentów na “nie”, ale… jak spojrzę na siebie 13 lat temu i teraz, i pomyślałbym, że nie ma ich… mojej cudownej szarańczy to zupełnie taka opcja odpada…
No to czemu??? Musimy się troszkę wgłębić moim zdaniem w istotę człowieczeństwa.
Otóż jesteśmy stworzeni, jak jesteśmy. Można się na to obrażać, można nie zgadzać, ale mamy w sobie wbudowane pragnienie miłości. Jak ktoś chce temu zaprzeczać, to proszę bardzo, ale umówmy się, że świat ludzki wokół miłości się kręci i to ostro. Oczywiście współczesny świat stara się nam wkręcić bajeczkę, że można to sprowadzić do popędu seksualnego i trzeba przyznać, że nieźle mu to idzie, ale natury ludzkiej nie da się tym oszukać. Seksualność to tylko część miłości i tak szczerze, dosyć mała. Mądrzejsi ode mnie powiadają, że seks jest tylko miernikiem tego, jak dobrze się układa w związku. Coś w tym jest. Jeszcze trzeba wziąć pod uwagę wektor zmęczenia i brak popędu, gdy się gryzie glebę 😉 No dobrze, to co w związku z tym? A no miłość domaga się bezintersowności, bo inaczej to taka miłość interesowna 😉 No dobrze, a jak to ma się do dzieci? No wiecie co, bardzej bezintersownej miłości niż do tych małych egoistów nie znajdziecie. No bo co… co oni mogą dać? No… tylko miłość. Jak sobie na to spojrzę jako wierząca osoba, to mi to bardzo przypomina relację moją z Bogiem: co ja mogę Mu dać… [taka wstawka dla wierzących, ale niewierzący są proszeni o nieopuszczanie okrętu ;)]. Wracając, dziecko jest takim jądrem generującym miłość. No bo dziecko, jeśli jest przyjętę przez rodziców, to staje się centrum logistycznym każdej formy miłości, poczynając od nocnego wstawania, kończąc na wypuszczeniu go z gniazda jak dorośnie… po drodze jest tylko rajd safari, maraton, rollerkoster razy 1000 i 200 tysięcy złotych za sztukę… ufff.
(Ale!!! to nie oznacza, że tak musi być. Być może są osoby, które z różnych przyczyn nie chcą mieć dzieci i ….ok! Szanuję! Mają prawo.)
No dobra, to już wiemy w sumie czemu: ta potrzeba miłości jest gdzieś w nas wbudowana, jest mocna i pcha nas wraz z popędem do przedłużania gatunku. To… czy warto???
Wiecie co, napiszę szczerze: moje ojcostwo nie jest usłane różami, powiem więcej, zdażyło mi się klnąć na czym świat stoi, że jestem tym ojcem. Rodzice nastolatków proszę was na świadków, zróbcie takie dyskretne kiwnięcie głową na znak, że mnie rozumiecie. Nie muszę tłumaczyć komuś, kto ma dzieci 😉 a jak ktoś nie ma, to niech spróbuje się dogadać z kamieniem żeby sie przesunął… atrakcja murowana, tylko ten kamień (nastolatek) mówi i odcina się kąśliwymi uwagami, uffff.  A wolę ma żelazną jak ten kamień! No, do tego jest ich czworo… a już zaraz pięcioro… przewagi liczebnej już dawno nie mamy z Julią… Więc to moje ojcostwo jest trochę jak połączenie dryfowania z prądem, z okazyjnym omijaniem różnych raf. Ojcem jestem takim jak umiem, staram się, choć często przez moje słabości popełniam wiele błędów. Pocieszam się, że sam im opłacę terapię… 😉 To nie był żart. I zamierzam przeprosić na 18 urodziny za wszystkie błędy. Będzie tego dużo, ale cóż, nie ma idelanych rodziców na tym świecie, koniec kropka. No więc to moje ojcostwo jest, jakie jest, ale nie potrafię sobie wyobrazić takiego scenariusza, że ich nie ma, że nie ma moich dzieci. Małżeństwo rozwija niesamowicie, ale dopiero rodzicielstwo zabrało mnie na takie wody bezgranicznej i bezinteresownej miłości. Dzieci są jej katalizatorem – nie możesz od nich rządać niczego w zamian, no… może paru prac domowych, jak podrosną. Co więcej, mam świadomość, że mogą nawet nas odrzucić, iść swoją ścieżką życia i ja nie będę miał wiele do gadania. Bo miłość, jeśli ma być miłością, zakłada tę wolność. Uwaga, zbliża się patetyczne stwierdzenie, zapinamy pasy. Zdaję sobie sprawę, że wybór bycia rodzicem zabiera mi jakieś doświadczenia, podejrzewam, że na Nową Zelandie nie polecę… choć kto wie 🙂 Ale jak mam wybierać między tym a doświadczeniem, jakie mam z moją szaloną rodzinką, to powiadam wam, nie waham się… lecę na Zelandię… żart! Żart oczywiście! Wybieram ich! I wiecie co, jestem bardzo wdzięczny temu stand-uperowi. Dzięki niemu miałem okazję zajrzeć w głąb siebie, zauważyć jak się zmieniłem, gdzie jestem, ile tak naprawdę zyskuję dzięki temu, że jestem ojcem. Tego doświadczenia nie da się podrobić. No więc jestem wdzięczny. Nie dlatego, że moje bycie rodzicem jest usłane różami, BO NIE JEST. Tylko dlatego, że czyni mnie innym, mam nadzieję lepszym człowiekiem. A przy okazji,  wreszcie się zabrałem za pisanie. Hurra!!!!  Mam kilka trudnych tematów i czuję, że o tym moim rafowatym ojcostwie też chyba coś więcej jeszcze napiszę.
Pozdrawiam wszystkich i widzimy sie niedługo, w zasadzie to słyszymy…. w zasadzie to Wy coś przeczytacie 🙂
Janusz

Rodzina zdjęcie utworzone przez freepik – pl.freepik.com

Dodaj komentarz