…czyli wpis o tym jak zrzuciłem 25 kg…. w 9 miesięcy, przy piątce dzieci i braku czasu.
Słuchajcie drodzy Czytelnicy. Ten post nie powstał, aby się chwalić. Owszem. To jest wielki mój sukces, ale naprawdę nie pisałbym o tym, gdyby nie to, że co chwila mnie ktoś pyta, jak to zrobiłem. Więc ten post jest takim podsumowaniem, bo może się komuś przyda i już. Proszę nie szukać drugiego dna. I muszę przede wszystkim zaznaczyć warunki brzegowe czyli:
Próbowałem się odchudzać wielokrotnie, bez skutku. Moja masa ciała doszła do 105 kilo. Tak serio, to mogło być nawet więcej, ale bałem się wejść na wagę. Nie miałem pojęcia jak skutecznie się odchudzać. Co więcej, nie miałem szczerze na to czasu. Aha i dodam, że naprawdę miałem kłopot ze słodyczami….
Warunki brzegowego mniej więcej omówione… Przy 184 cm wzrostu, 105 kilo to jest otyłość. Czułem się źle, zacząłem się sypać zdrowotnie (dna moczanowa, bezdech w nocy).
To było jakoś w lutym, dodam 2023 r., bo ktoś będzie to może w przyszłości czytać. Na jednym spotkaniu znajomy opowiedział jak on się odchudza i wspomniał o deficycie kalorycznym, czyli o dostarczaniu organizmowi mniej kalorii niż on potrzebuje. To miało być skuteczne, ale on podchodził do tego bardzo restrykcyjnie, licząc dosłownie wszystko, ważąc itp. Jak sobie pomyślałem o moim życiu, to od razu zobaczyłem, że to jest niewykonalne. Mam zbyt chaotyczny plan życia, od choćby ze względu na dwie prace. Ten kolega też ma piątkę dzieci, więc ten argument odpada. 😉 Choć nie ukrywam, że ta piątka w sumie mi trochę pomogła, ale o tym zaraz. Czasem jem na mieście obiad, w domu mamy catering ze szkoły, nie są tam duże porcje, ale ja tego nie szykuje, to jak mam liczyć kalorie ???
Taki off topic dla wielodzietnych, jak tylko możecie… nie gotujcie obiadów, jak macie w szkole… serio to jest tego warte, żeby sobie ułatwić. Ja może to rozwinę w innym poście, ale jak macie możliwość to ułatwiajcie sobie życie, jeśli to nie jest jakimś dużym kosztem (my mamy dofinansowania z gminy na obiady, więc wychodzą bardzo tanio). Przy piątce dzieci zrezygnowaliśmy z wygórowanych standardów i pomagamy sobie gdzie się da.
Wracamy na tory. No więc pewnego lutowego wieczoru wymyśliłem… zacząłem czytac o tych kaloria, co ile ma, ot tak, na necie, i utworzyłem dwa scenariusze żywieniowe. Wpadłem na genialny i nierealny plan, że będę miał dwa scenariusze żywieniowe na około 2000 kalorii i tak na przemian będę się żywić (umarłbym chyba z nudów żywieniowych). 🙂
Zebrałem różne produkty i założyłem, że obiad jakikolwiek zjem, będzie mieć około 1000 kalorii. Założenie było takie, że jak będę liczyć kalorie przynajmniej tak mniej więcej, to przy aktywnym trybie życia powinienem być na deficycie. To było założenie, którego… nigdy nie zrealizowałem. Serio. Ani razu nie utrzymałem tego planu…
Moją wadą i zaletą jednocześnie jest niekorzystanie z wiedzy jaka jest dostępna. Żebym nie był źle zrozumiany…. Kiepsko mi idzie czytanie poradników, oglądanie filmów na temat interesującego mnie zagadnienia. To jest problem, bo jak się za coś zabieram, to często z opóźnieniem sięgam po jakieś materiały, popełniając często masę błędów. Tak naprawdę uczę się w trakcie. Dobra napisałem to, możecie mnie oceniać 🙂 Ale tak jest naprawdę. Mam w sobie głupi opór, żeby poczytać o tym, co chcę robić. To jest na pewno jakaś pycha, ale… ma to swoje zalety. A w zasadzie widzę, że przez to często łapię nieco inną perspektywę, dostosowuję pewne rzeczy pod siebie, wymyślam nowe podejście. Co zabawne, potem sam piszę podręcznik jak to robić ….. obłęd 😉 Moje granie na waltorni to taka kwintesencja tego 🙂 Łapię wiedzę w tak zwanym locie. I nie chodzi o szybkość, tylko o to, że podążając ścieżką, wsłuchuje się, łapię jakieś informacje i wprowadzam je w życie, albo sam dochodzę do tego, co już ktoś wymyślił, tylko inaczej. Taki jestem. To jest wada na pewno, ale ma swoje zalety, o czym dalej.
Wracając do odchudzania. Nie będę opisywać wszystkiego dokładnie, chcę tylko omówić pewne hasła. Tak naprawdę to pierwszą rzeczą było odwracanie etykiet – tego co jem i czytanie ile to ma kalorii. Przy założeniu, że chcę zmieścić się w około 2 tys kalorii, to kochani można doznać szoku poznawczego. Np. taka pasta na kanapkę… malutkie opakowanie, a ma w sobie tyle kalorii, że hej. Bałem się wchodzić na wagę, więc tak naprawdę pierwszy miesiąc działałem po omacku kompletnie. Zacząłem kupować gotowe produkty, gdzie mogłem kontrolować kalorie. Na przykład lunchboxy z biedry (sałatki). Założyłem, że muszę zadbać o to, żeby nie jeść ciężkich kolacji. Często słyszałem, że jak chcesz schudnąć, to nie jedz kolacji albo nie jedz po 18.00, no więc próbowałem tak robić, ale nie wiedziałem jak jest to ważne… dopiero jak zacząłem się ważyć, to odkryłem dlaczego nie warto jeść kolacji, ale spokojnie – dojdziemy do tego. Musiałem jeszcze coś zrobić z przemożnym pragnieniem słodkiego i tu Biedronka przyniosła mi najważniejszą rzecz. Puddingi proteinowe, a konkretnie te waniliowe. Te z Biedronki są dla mnie smaczniejsze od tych z Lidla [to nie jest reklama ani antyreklama – kwestia gustu po prostu]. Nie mają cukru, ale są słodkie 🙂 – mózg się cieszy, ale kalorii nie mają za dużo, a przynajmniej mniej niż normalny deser, a sycą. No i Cola zero. Ja wiem, cola jest paskudztwem, wiem, ale przy odchudzaniu zapisała się u mnie złotymi zgłoskami, bo zabijała często to pragnienie słodkiego i uczucie głodu. Przypomnę – nie ważyłem jedzenia, liczyłem te kalorie naprawdę cirka about. Zaczął się też ciekawy efekt, który przyniesie dobre owoce. Miałem problemy z podjadaniem. Jak byłem głodny, to mnie trzęsło, na serio. Ale starałem się mimo to pozwalać sobie na uczucie głodu i nie zjadać byle czego, tylko poczekać. Świadomość ile co ma kalorii mniej więcej (często sprawdzałem na necie), pozwoliła ograniczyć apetyt. Obiady jadłem normalne, takie jak akurat były. I tak wyglądała moja dieta. Czasem coś testowałem, jeśli chodzi o produkty, ale w między tak zwanym czasie dowiedziałem się chyba z filmu, że żeby nie stracić mięśni trzeba jeść białko i tak dowiedziałem się o skyrach. To było w trakcie już odchudzania, więc widzicie, że adaptowałem nowe rzeczy. Skyry mają dużo białka, mało kalorii i dają uczucie sytości – no produkt marzenie 🙂 więc mam ich zawsze duży zapas w lodówce. Starałem się jeść te sałatki gotowe, ale to dlatego, że fajnie sycą a nie mają za dużo kalorii, no i jest to samo zdrowie. Tak wyglądało pierwsze półtora miesiąca, ale jest jeszcze coś mega ważnego – tak zwany słoń w pokoju. Woda. To akurat się zaczęło przez dnę moczanową… nie polecam (to jest taki ból w palcu w stopie, że nikomu nie życzę tej męki). U lekarza dostałem w końcu tabletki, ale zanim zostało to zdiagnozowane, cały styczeń łaziłem z tym i zdychałem z bólu. No i tu wchodzi na scenę woda. Dostałem jakieś diety na dne, ale dowiedziałem się, że to się bierze głównie z braku dobrego nawadniania. Zainstalowałem aplikację i wyliczyła mi że powinienem pić … ponad 3 litry wody na dzień…. No … dużo … bardzo …. więc zacząłem słuchać aplikacji i łazić jak potłuczony do kibelka na okrągło. Ale cóż było robić – woda jest uniwersalnym środkiem na wiele rzeczy, również na odchudzanie, bo organizm się naturalnie oczyszcza i przestaje trzymać wodę w sobie, bo dostarczamy ją na bieżąco. I tak minął ponad miesiąc i wszedłem na wagę. To mogły być nawet dwa miesiące, ale na wadze było 99, 7 kg. Mniej niż 100 kilo! To był kamień milowy. Czułem, że to jakoś działa, bo się inaczej czułem i spodnie zaczęły pasować, ale to, że na wadze już nie było setki na początku, to był kamień węgielny. Od tego mmentu zacząłem się ważyć codziennie (konieczna jest waga cyfrowa, z miejscem dziesiętnym po przecinku). Zwróćcie jednak uwagę na to, że nic nie mówię o sporcie. Rzeczywiście – bo to nie on tu jest “King of the hill”. Sport może pomóc osiągnąć lepszą wagę, wzmocnić deficyt, ale robotę robi jednak to co jemy. Zaraz wrócę do sportu, ale tutaj dodam pewne nawyki, jakie zaczęły mi się tworzyć, jak to, że jem jedną albo pół bułki, zamiast trzech… mniejsze porcje stały się standardem. Czyli słynne MŻ = “mniej żreć”. To stała się jakaś normą. Przez pół roku nie jadłem cukru. Do kawy sypałem erytrol (w smaku jest naprawdę najbliżej cukru jak się da). No i sport… z początku trochę. Namówiła mnie siostra na squasha i to jest genialny sport, żeby wesprzeć deficyt kaloryczny, bo jest bardzo dużo zróżnicowanego ruchu ciałem. Teraz bieganie. Odkąd zacząłem się ważyć dwa razy dziennie (zaraz po wstaniu i porannej toalecie oraz wieczorem), to zauważyłem, że bieganie nie jest tak kaloriogenne jak by się to wydawało i podobno bieganie nie jest wskazane przy dużej nadwadze bo obciąża kolana. Tak piszą, ale ja już miałem taką moją małą grupę chętnych do biegania, gdyż kilka miesięcy wcześniej zaczęliśmy treningi do tzw. terenowej masakry (bieg z przeszkodami w Bydgoszczy, dwa razy do roku się odbywa). Tutaj też widać, że to dieta jednak odpowiada za sukces w większym stopniu, bo mimo jakiś treningów nic nie bylem w stanie wcześniej zrzucić. Więc sport, choć bardzo ważny, jest dobrym dodatkiem do diety. Jest ważny jeszcze przez jedną rzecz i dlatego uważam, że należy go włączyć niemal od razu do naszego działania. Nie ze względu na odchudzanie, a ze względu na chęć zachowania mięśni. Chcąc się odchudzić musimy pamiętać, że organizm nie rozróżnia i ciągnie z tego co się da, więc jeśli nie chcemy utracić mięśni, a w zasadzie chcemy je budować, to potrzeba dwóch rzeczy: białka (dużo) i sportu. Mi się to jakoś udało intuicyjnie, ale odsyłam do ludzi, którzy się znają lepiej. Mogę polecić kanał na youtube – trener Mariusz Mróz. On wydaje się bardzo zdroworozsądkowo podchodzić do odchudzania i ma fajne krótkie filmy z ciekawymi treściami i konkretami!
Wróćmy do stanu gry na maj/czerwiec 2023. 17 kilo mniej w około 4 miesiące – to był efekt tego co powyżej.
Czy kosztowało mnie to wiele? Z mojej perspektywy nie aż tak wiele, żebym uznał to za wysiłek potworny. Owszem, były wyrzeczenia, były trudności, głód … na pewno. Ale jak widzisz sens i spadające kilogramy, to jest łatwiej. Mniej więcej w tym momencie do żony wpadła koleżanka, która też zrzuciła dużo kilogramów i jak usłyszała ile mi spadło, to stwierdziła, że zbyt gwałtownie i żebym nie miał odbicia w górę czyli efektu jojo. Uważam, że to było potrzebne spotkanie, bo w sumie doszedłem do wniosku, że jest w tym trochę racji i kolejne kilogramy będę zrzucać wolniej. Przywróciłem słodycze do żywienia, ale już naprawdę odzwyczaiłem się od dużych porcji, a przez to, że ważyłem się codziennie, to miałem już kontrolę. Najgorzej szło, gdy nie mogłem się sprawdzać co dzień, na przykład na obozie skautowym czy rekolekcjach – wtedy nie miałem wagi i nie mogłem regulować kalorii dziennych, szczególnie na obozie, gdzie mimo że potrafiłem zrobić po 50 tys. kroków na dzień, to po 4 dniach przytyłem!!!! No bo było jedzenie po nocach (najgorsze), jedzenie w pośpiechu byle czego, byle złapać kalorie, ogromne zmęczenie i za mało picia (był upał straszny). Na koniec jeszcze po tych 4 dniach obozu pobiegłem “Terenową masakrę” – myślałem więc, że schudłem na pewno, a jednak gdy wróciłem do domu, okazało się, że przytyłem ponad kilo. Czułem, że mogę przytyć, ale nie spodziewałem się, że aż tyle. Na szczęście już byłem tak obeznany, że po 3 dniach wróciłem do wagi sprzed obozu. Ale muszę napisać o tej “Terenowej masakrze”, ach co to było za przeżycie. Miałem już wtedy zrzucone 18/19 kilo i różnica była tak niesamowita, że mimo zmęczenia po obozie harcerskim, to biegłem z przodu prawie cały czas i jeszcze śpiewałem. Dałem radę na wszystkich przeszkodach, choć ramiona mam za słabe jeszcze, to jednak brak tych kilogramów pozwalał wspinać się łatwiej. Różnica była tak dla mnie niesamowita, że dało mi to tzw boost do dalszej walki o mięśnie. 🙂
Doszliśmy do wakacji. Dieta nie zmieniła się jakoś bardzo, ale zacząłem coraz częściej jeść normalne rzeczy, tylko mniejsze porcje po prostu. Przyzwyczaiłem się do jedzenia mniej. Ten proces trwał, ale już potrafiłem normalnie funkcjonować – nawet gdy byłem głodny bardzo (kiedyś to się trzęsłem jak byłem głodny). Ale ciekawe doświadczenie przyszło w innym momencie, a konkretnie na wakacjach. Pojechaliśmy do hotelu w Chorwacji (wziąłem wagę oczywiście) ;). Mieliśmy wykupione wyżywienie – śniadania i obiadokolacje, ale na miejscu okazało się, że obiadokolacja jest od 19 do 21…. masakra. Najgorsze co może być, bo przecież w nocy się chudnie, a ja chciałem chociaż nie przytyć!!!! Miałem wtedy 86 kilo, czyli brakowało 2 kilo do granicy właściwej wagi. Możecie sobie wyobrazić jak ważne to było dla mnie, po tylu latach, żeby nie mieć nadwagi!!!!!!! I byłem blisko, a tu zonk. Jak mam nie przytyć!??? A jeszcze dodam, że był szwedzki stół, ale jaki!!! Jedzenia było tak dużo, że się nie da opisać, wszystko pyszne, różnorodne i jeszcze były desery!!! W tym lody!!! i to mój ulubiony smak nocciola, czyli orzech laskowy, którego nie ma w Polsce, a tam można było jeść do woli!!!!!!!!! Czego tam nie było! A śniadania ach…. na samą myśl ślinka cieknie. I co zrobić??? Przyjąłem jedyną słuszną metodę i to drakońską 🙂 Jadłem dwa posiłki dziennie, tak jak w planie i nic więcej! Serio od śniadania do obiadokolacji ani krzty, a do tego zasuwałem ile wlazło, pływałem, biegałem ruszałem się i bardzo dużo nurkowałem. Robiłem co tylko mogłem, żeby tylko spalić kalorie ile się dało. A po obiadokolacji też starałem się być w ruchu. To było ostateczne nauczenie organizmu, że głód nie jest zły. Tutaj dodam taki szybki off topic: naprawdę głód to w dużej mierze psychika. Aktualnie gdy nie jem kolacji w ogóle, to odczuwam głód bardzo mocno, ale rano jak się budzę nic ! Nie czuję, że zaraz eksploduję jak czegoś nie zjem. Czyli psychika, którą można pokonać 🙂
Wracając. Po wyjeździe przytyłem, ale tylko 600 gram 🙂 czyli się udało. Codzienne ważenie się było kluczowe. Nastał sierpień i stało się! 84 kilo – to było święto. Przy okazji podrzucam myśl, że jak mamy bardzo intensywny czas, a ja wtedy miałem na maksa ciężki, bo prowadziłem warsztaty artystyczne, a w zasadzie byłem animatorem zabaw na dworze, to można to wykorzystać do odchudzania – trzeba tylko walczyć z naturalną potrzebą i chęcią nadrobienia braków kalorii. No i doszliśmy do tych ostatnich 4 kilo (bo musicie wiedzieć, że plan jaki mi się zrodził, jak zobaczyłem, że to działa z tym deficytem, to założyłem sobie wagę 80 kilo). To był cel aby odsunąć się od granicy nadwagi na bezpieczny dystans. Te ostatnie 4 kilo było trudne. Organizm przyzwyczaił się do mniejszej ilości kalorii potrzebnych i żeby go zmusić do chudnięcia przyjąłem to, co mi jakoś naturalnie wyszło, czyli niejedzenie od obiadu do rana. Dopiero potem się dowiedziałem, że to ma swoją nazwę – post przerywany. Organizm zareagował dobrze. Uczucie ssania wieczorne nie paraliżowało i nawet byłem w stanie spokojnie biegać czy ćwiczyć na zewnętrznej siłowni na dworze. Post przerywany spowodował, że jak jem śniadanie to naprawdę lubię zjeść porządnie. Podobno ten post jest dobry dla organizmu tak ogólnie. Co ciekawe, ostatnie 1,5 kilo załatwiła mi… jelitówka 🙂 Przeszła przez naszą rodzinę jak wicher i po jednym dniu miałem poniżej 80 kilo. I tak jest już od prawie miesiąca! Przeszedłem teraz do fazy pilnowania wagi. Ale nadal walczę o mięśnie. Fajne jest to, że mogę jeść duże śniadania i obiady w miarę też. Raczej nie muszę liczyć dokładnie tych kalorii. Jem słodycze też, ale raczej rano. Unikam pewnych rzeczy albo jem w mniejszych porcjach i już.
Ogólnie z perspektywy czasu muszę przyznać, że to wszystko nie było tak trudne, jak cały czas myślałem, a zabierałem się za odchudzanie tyle razy, tyle razy…! Tak naprawdę to codzienne ważenie było takim motywatorem dla mnie. Każde 500 gram było taką radością i satysfakcją. Ważne było też, że miałem świadomość, że jak przytyje trochę, to nie jest koniec świata, tylko normalny proces chudnięcia. Podobno najlepiej jest tak robić, że się chudnie, a potem trochę przybiera na wadze i tak na przemian, byle suma jest taka, że powoli się schodzi z wagi coraz bardziej. Tak najlepiej się utwierdza wagę. Podobno, bo mi to jakoś wychodziło nieco przypadkiem, ale wyszło 🙂
I tak doszedłem do dnia dzisiejszego, uffff. Zmieniamy garderobę 🙂 odważyłem się 🙂 ze spodni 36 mam teraz 31, a nawet chyba już mniej. Jestem szczęśliwy i czuję się po prostu dobrze 🙂 Jeśli chcesz się odchudzić i czytasz ten artykuł po to, to wiedz, że to nie jest fachowe poradnictwo. Możesz się zainspirować, ale wyrocznia ze mnie żadna. Do tego jeśli masz problemy zdrowotne, na przykład z tarczycą, to najpierw lekarz, a potem odchudzanie. Aha, korzystałem czasem z jakiegoś suplementu do odchudzania, ale chyba tylko po to, żeby się nie zmarnował, bo kupiłem go kiedyś i zalegał w szafce – pomyślałem więc, że nie zaszkodzi 😉 Pamiętałem o wodzie, czasem z cytryną, czasem z nasionami chia – podobno pomagają na pracę jelit. Ogólnie to była metoda tysiąca drobnych cięć, a nie szlachtowanie tasakiem 🙂 Także drogi czytelniku, weź co masz chęć i powodzenia!
Grafika:
Obraz autorstwa wayhomestudio na Freepik