Pamiętnik z podróży cz. 2

Dzień trzeci to była droga przez Słowenię. Przejechaliśmy ją całą – od Mariboru, przez Ljubljanę aż do Kopru. Kraj piękny- górzysty. Po wyjechaniu z ostatniego tunelu naszym oczom na horyzoncie ukazał się Adriatyk – widok z góry. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła się roślinność i styl budownictwa – moje ukochane śródziemnomorskie klimaty.

Trochę złośliwy był upał – tak jak wtedy, gdy jechaliśmy DO Węgier. A sam pobyt na Węgrzech – kiepska pogoda. Poza tym nasz młodszy syn zaczął wymiotować… Myśleliśmy, że to choroba lokomocyjna, ale teraz już wiemy, że to był początek wirusa, który opuścił naszą rodzinę dopiero 7 dni później… Jelitówka… Jak na złość właśnie podczas tak długo oczekiwanych wczasów, na których przecież mieliśmy odpocząć!!! (w końcu zrozumieliśmy, że o odpoczynku można zapomnieć). Nie ma co ukrywać, że byliśmy wściekli. To nie był “cień podróży nr 3”. To było CIENISKO! Wszyscy padali jak domino – jeden po drugim, nie jednocześnie, co łącznie sprawiło, że zostało nam tylko 3 dni zdrowia w Chorwacji. Ja jedyna ostałam się zdrowa. Śmieję się, że to z powodu wysokiego poziomu endorfin (taka byłam szczęśliwa, że tam jestem). Plus był taki, że obyło się bez odwodnień, lekarza i szpitala. I nawet całkiem dużo udało nam się zwiedzić- wyrywaliśmy jakoś te chwile – kiedy jeden już czuł się nieźle, a kolejnego jeszcze nie zdążyło dobrze wziąć…

Wracając jednak do początków – bezpiecznie dotarliśmy do naszego kempingu i to jest powód do szczęścia. A tam czekał na nas duży pozytyw – kemping rewelacyjny. Wspaniałe właściwie wszystko, może oprócz cen lodów (za 3 lody w stylu “na patyku” zapłaciliśmy 50 kun czyli prawie 30 zł.).

Łącznie spędziliśmy w Chorwacji 10 dni, a dokładnie w północno-zachodnim regionie Chorwacji – Istrii. Pogoda najpierw była gorąca – ponad 30 stopni – idealnie na wczasy (przynajmniej dla mnie, Jasiu nie przepada za upałami). Jednak po 3 dniach przyszła porządna burza, o której jeszcze napiszę, i odtąd temperatury utrzymywały się w okolicy dwudziestu – dwudziestu paru stopni. Na kąpiel za zimno, ale na zwiedzanie w sam raz.

Załączam zdjęcia zrobione podczas całego naszego 10 – dniowego pobytu. Widać na nich prawie wszystko, więc nie muszę pisać (ale i tak to zrobię ;)), że znajdują się na nim 3 baseny, atrakcje dla dzieci, klub malucha, gdzie za darmo można zostawic codziennie swoje dziecko pod opieką (o ile oczywiście chce zostać bez rodzica, a nasze nie chciały ;)), bary, restauracja i kawiarnie, korty tenisowe, minigolf, boiska, ciuchcia, place zabaw, plaże bardziej i mniej zagospodarowane.

Możemy z czystym sercem polecić ten kemping. My spaliśmy pod namiotem, ale większość osób przyjeżdża tu z kamperem lub z przyczepą albo wynajmuje domek.

My wybraliśmy namiot, bo jest to najtańsze rozwiązanie (ponad 2 razy taniej niż domek i również znacznie taniej niż wynajęcie kampera czy przyczepy). Gdyby nie ograniczały nas wydatki, pewnie wynajęlibyśmy kampera lub przyczepę, bo mają więcej plusów niż namiot. Nie trzeba składać i rozkładać swojego dobytku, jest się przez to bardziej mobilnym, można sobie nagrzać w nocy i bezpieczniej w nich podczas burzy…. W każdym razie mieliśmy wersję ekonomiczną i bardziej survivalową.

Na kemping dotarliśmy jeszcze przed szczytem sezonu, stąd mieliśmy do dyspozycji dużo wolnych parceli. Zdecydowaliśmy się na taką przy samych WC i to nas uratowało przy jelitówce… Poza tym mieliśmy blisko i do morza i do basenów, więc miejscówka bardzo dobra.

Co do fauny kempingu są tu jaszczurki, ale nie wywoływały naszej obawy – są śliczne i nie weszły nam do namiotu ani razu. Komarów nie ma, a to cenne! Nocą słychać jakiegoś ptaka (cały czas pogwizduje nad namiotem w koronie drzewa).

Kemping oferuje różnego rodzaju aktywności, takie jak aerobik czy zumba, mecze, muzyka life, disco itp. Nas te wieczorne hałasy bardzo cieszyły, bo krzyki naszych dzieci zlewały się z nimi, więc mieliśmy większego luza niż na Węgrzech i uniknęliśmy tym razem znaczących spojrzeń holenderskich emerytow. W przeciwieństwie do węgierskiego kempingu, tutaj w Chorwacji było mnóstwo wczasowiczów z małymi dziećmi.

Na jednym zdjęciu jest mapa kempingu. Jest naprawdę ogromny, dlatego jeździ tu ciuchcia i dowozi wczasowiczów z najdalszego cypla do centrum kempingu. Jest nawet lekarz i supermarket. My mieszkaliśmy w centrum kempingu i zwiedziliśmy tylko jego lewą stronę (genialny Charlie’s Bar – ten plażowy – zobaczycie na zdjęciach).

W kolejnym poście pokażemy Wam zdjęcia z miast, które zwiedziliśmy w Chorwacji. A tymczasem – zapraszam do oglądania zdjęć z kempingu KampingIn Park Umag:

Oto nasz szpital polowy – pierwsza ofiara wirusa leży w cieniu namiotu i drzewa (jak dobrze że było!), bo w namiocie w ciągu dnia przy upale było chyba 40 stopni…

To ja, szczęśliwa, tam macham do Was 🙂

Woda jest krystalicznie czysta, co odróżnia ją od tej włoskiej… Nadaje się świetnie do uprawiania snorkingu. Wprawdzie nie ma tu takich cudów jak np. w Morzu Czerwonym, ale wiele pięknych muszli udało się Jasiowi z niej wyłowić.

5 minut odpoczynku na wczasach. Więcej nam dzieci nie dały. Za to pobawily sie w paparazzi – zdjęcie autorstwa jednego z nich.

Taki kolor ma tutaj gleba. W połączeniu z deszczem tworzy ciekawą mieszankę brudzącą (!) a w wersji suchej stanowi świetną zabawkę dla dzieci – popękane części dało się wyciągać jak puzzle, co też nasze dzieci z lubością czyniły.

Dalszą relację z naszej podróży znajdziesz TU.

Dodaj komentarz