Kwarantanna u wielodzietnych

Koronawirus szaleje w świecie, a kwarantanna społeczna pozwoliła nam zamknąć się przed tym światem w zaciszu domowym.

Jak żyjemy?

Z nikim się nie spotykamy (no może oprócz pani z naszego wiejskiego sklepiku, gdzie zamierzamy kupować w najbliższym czasie – tam nie ma ludzi, a jest jedzenie 😀 ). Nawet z rodzicami – są w grupie ryzyka ze względu na wiek, więc nie ma co. Wychodzimy jednak na dwór – dużo czasu spędzamy w ogrodzie. Wyszliśmy z założenia, że na świeżym powietrzu,  z dala od skupisk ludzi, można przebywać. Mamy wrażenie, że niespodziewanie pojawiło się nam mnóstwo czasu na rzeczy, na które normalnie byśmy go nie znaleźli. Np. naprawy w ogrodzie czy przygotowanie go do wiosny. Pierwsze plewienia, sadzenia, porządki. Uczymy dzieci dobrych nawyków, utrzymywania porządku w domu, sprzątamy i naprawiamy zaległe zawartości szafek, segregujemy i układamy od dawna wymieszane puzzle. Na tego typu rzeczy na codzień nie byłoby czasu. A teraz jakby czas się zatrzymał i dostaliśmy dwutygodniowy bonus. Oczywiście od poniedziałku dojdzie do tej idylli nauka z dziećmi, bo nauczyciele zadają nam przez telefon/maila/e-dzienniki bieżący program. Ale to nas nie przeraża, bo i tak nasz Najstarszy ma w tym roku edukację domową (o tym jeszcze nie pisałam.. no tak, bo ja w ogóle ostatnio nie pisałam… 😉 ).

Mali kucharze

Dzisiaj dzieci miały chyba dzień dobroci dla rodziców, bo Siedmio-i-pół-latka zrobiła dla wszystkich śniadanie i posprzątała po nim, Dziewięcio-i-pół-latek zajął się podgrzaniem i podaniem obiadu, a cała starsza trójka zrobiła wypasiony deser (nakryty obrusem stół, gościnny serwis, banany smażone w miodzie, lody i filiżanki… bez herbaty, ale były) 😉 . My w trakcie przygotowań owego wypasionego dania sadziliśmy róże w ogrodzie, a Najmłodsza spała w naszej… szafie. (Co?! Tak, tak – w szafie. To jej ulubiona kryjówka i choć nie bawiliśmy się dzisiaj w chowanego, to pojawił się ten typowy moment, w którym dziecko znika gdzieś na dłużej, a ty zaczynasz go szukać i znajdujesz śpiącego w bardzo nietypowym miejscu).

Msza

Na Mszę w niedzielę nie idziemy, ani autem ani na nogach, co nie znaczy że na niej nie będziemy. Znajomy Ksiądz już zaprosił nas na swoją osobistą Mszę, którą udostępni internetową transmisją na żywo. Nie mamy żadnych wątpliwości, że dobrze robimy nie idąc na nią fizycznie. Będziemy duchowo. Odprawimy ją ze czcią w domu. A Bogu przecież nie o odcinanie kuponów chodzi. To byłoby wbrew rozumowi i wbrew miłości (a skoro wbrew miłości to wbrew Bogu). Wiemy jak rozprzestrzenia się ten wirus i jak niebezpieczny jest dla słabych i starszych. A jeśli my byśmy coś złapali i np. musieli trafić do szpitala, to kto się zajmie naszymi dziećmi? Dziadkowie? Oni własnie są w grupie ryzyka, a wiadomo że jeśli my, to i dzieci byłyby nosicielami. No więc ładny prezent byśmy Dziadkom zgotowali. Z resztą każdemu innemu też. Bóg dał nam rozum i nie zawahamy się go użyć. 😉 Jest stan wyjątkowy. Mamy siedzieć w domu i nie spotykać się w grupach ludzi. Wiemy już jakie są konsekwencje – Włochy pokazały, że chodzi o życie wielu ludzi. Więc: Bóg czyli Miłość + wiara i rozum = dla nas jest jasne że Msza przez internet. [Dlaczego tak się tłumaczę? Bo zauważyłam dwa nurty wśród ludzi Kościoła w tym zakresie, więc jasno chciałam uzasadnić do którego należę. 😉 Zdaje się jednak, że ten drugi nurt to zdecydowana mniejszość. No i bardzo mnie cieszy jasne stanowisko biskupów polskich w tej sprawie.]
A co nas ucieszyło, nasza najstarsza dwójka na hasło, że przyjmiemy Komunię duchową, wykrzyknęli: “Co?! Ja chcę przyjąć prawdziwego Pana Jezusa!”. To dobrze świadczy o owocach Wczesnej Komunii (tak… wiem… dawno temu miał być o tym post – będzie!).

Codziennie 20:30

Nastawiłam alarm w komórce, w trybie “codziennie”, na 20.30 – Przewodniczący Episkopatu Polski wzywa osoby konsekrowane do modlitwy o tej godzinie w kościołach oraz osoby świeckie o łączenie się z nimi duchowo w swoich domach o tej samej porze. Mamy wspólną intencję: za osoby chore na koronawirus, personel medyczny, który się nimi opiekuje oraz o nawrócenie i pokój na świecie.
Więc najbliższe dni zapowiadają zbliżanie się do siebie w rodzinie, zwłaszcza że po raz pierwszy w życiu nie ma do czego od tego uciec, i zbliżanie się duchowo do Kościoła, a przez wspólną modlitwę w jedności z nim i przez solidarność z tymi, którym wirus naprawdę zagraża, również do całego świata.

Czas sam na sam z…

Przy okazji dbamy też o siebie. Jest czas na modlitwę – pierwsze co robimy rano po porannym “1-2-3″*, to “namiot spotkania” – nasza chwila sam na sam z Bogiem – najpierw jeden z nas, potem drugi (w tym czasie ten drugi “drugi” zajmuje się dziećmi) . Ja stosuję w tym celu oprócz Biblii, również klucz do sypialni i stopery – działa skutecznie – jest cisza, spokój i samotność z Bogiem. Dziś dostałam od Niego PIĘKNY kwadrans. Taki prezent bez okazji…

Nie tylko różowo

Oczywiście nie jest tylko różowo. Jest nam też trochę trudno i trochę nerwów jest. I z dziećmi, i tych małżeńskich. Nie koloryzujemy.
To trochę tak jak wsadzenie naszej szóstki w nieoczekiwany urlop, tyle że bez osób trzecich. Zwykle wczasy zaczynamy od małych spięć, bo trzeba się na nowo przyzwyczaić do bycia ze sobą 100% doby. Więc teraz jest podobnie.
W przypadku tych “wakacji” sprawę utrudnia fakt, że dzieci nie mogą spotykać się z kolegami i koleżankami (a zwykle robią to prawie codziennie po szkole oraz przez całe prawdziwe wakacje), więc wiszą na nas trochę. Najmłodsza Trzylatka chodzi za mną wszędzie, Starsza Córka oczekuje, że zastąpię jej koleżanki w zabawie Barbie i Lego Friends, a liczba wypowiadanych “mama” z czterech ust przerasta możliwości mojej percepcji i zdolności sprawnego odpowiadania na wszystkie, często jednoczesne, pytania, prośby i zażalenia. 😉
Jak mi dziś napisał jeden z naszych, też-czterodzietnych, znajomych:
“Dzieci męczą  z nudów. 🙂 Dzisiaj po dwóch godzinach ciągłej zabawy (we wszystko co chcą) jak powiedziałem, że teraz wypiję herbatę i potrzebuję kilka minut,  córka wykrzyczała mi z żalem: “Ty się w ogóle z nami nie bawisz!!!!” 🙂
Klasyka!!! Mamy to samo. 🙂 A trzeba przyznać, że trudno jest ciągle (żeby potem nie usłyszeć, że “w ogóle”) bawić się z czwórką dzieci jednocześnie. Pal sześć to “jednocześnie”. Gorzej o to “ciągle”.
Ale z drugiej strony to okazja, żeby poznać siebie lepiej. Poznać siebie w relacjach z bliskimi. Bo jak jest się nieustannie bombardowanym przez dzieci (no dobra, z wyjątkiem tych chwil, kiedy one przyrządzają posiłek 😉 ) tysiącem bodźców, to człowiek zmęczony i sfrustrowany się robi, że nic zrobić nie może (oprócz zasadzenia tych róż 😉 ), więc łatwo o spięcia, a jak są spięcia, to zaczynają się kłótnie… I co wtedy? Wtedy grunt to rozmawiać. Po każdej kłótni rozmawiać i wyciągać wnioski.

NVC

Pod względem budowania relacji małżeńskich, my mamy teraz tą komfortową sytuację, że ciągle razem jesteśmy z Jasiem – nikt z nas nie chodzi do pracy w tym czasie. I tylko ze sobą jesteśmy – nie spotykamy się z nikim innym. Więc zdaje się to być idealny czas na zadbanie o swoje małżeństwo i budowanie dobrych relacji z dziećmi. A że czasem odbywa się to przez nerwy… – no cóż… droga oczyszczania nie jest łatwa. Grunt to nie pozostawać na tym poziomie, tylko iść dalej – nawet jak się przed chwilą rozwaliło w tej relacji co nieco, to migiem, szybko, ekspresowo, NATYCHMIAST!!! NAPRAWIAĆ. I przyjąć pokornie, że jak w lustrze – drugi człowiek pokaże nam prawdę o nas samych. Rzecz w tym, żeby tę prawdę O SOBIE (a nie tylko osąd o tym drugim) zobaczyć, a potem przyjąć tę prawdę i próbować się zmieniać na lepsze. Zawsze z dobrem drugiego człowieka przed oczami. Zawsze numer jeden to szacunek do wolności i odrębności tego drugiego człowieka- czy to współmałżonka czy dziecka. Powtarzam: szacunek do jego odrębności i wolności. Szacunek dla jego uczuć i potrzeb. Tego się uczę. Daleka droga!!! Przy okazji – kwarantanna społeczna to świetna okazja do ćwiczenia NVC [non violent communication]. A dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, co to – okazja do przeczytania “Porozumienia bez przemocy” Rosenberga – gdybyście z racji kwarantanny mieli więcej wolnego czasu. W końcu niejako mamy dodatkowy dany nam czas. Hmm… Wolny czas to oczywiście pojęcie względne u wielodzietnych, więc zdanie tamto nie dotyczy matek “samotnie” wychowujących dzieci, kiedy mąż mimo kwarantanny musi pracować, a nie tak jak w naszym przypadku – że nie musi. [O, i to są te sytuacje, kiedy muzycy mają się lepiej. 😉 😉 😉 ]
A wracając do NVC, to jest kolejny temat na post, który czeka już w mojej głowie od dawna i też już Wam go kiedyś obiecywałam. Zamierzam obietnicy dotrzymać. Tak więc do zobaczenia w zaspoilowanych przeze mnie wpisach już wkrótce. A tymczasem trzymajmy się wszyscy ciepło w zdrowiu, modlitwie i budowaniu relacji opartych na szacunku dla odrębności  i wolności Drugiego – takiego Małego i takiego Zaobrączkowanego. 😉

Dodaj komentarz