Jak wygrać z lawiną?

Dla niewtajemniczonych: zajrzyjcie najpierw do wpisu “Jak utrzymać porządek przy czwórce małych dzieci?”

A oto moje praktyczne metody, które pomagają mi nie dać się zasypać lawinie bałaganu:

METODA PIERWSZA czyli KLUCZ do sukcesu

Błogosławione klucze! Jak klucz do sukcesu, kluczem są tutaj drzwi, które można zamknąć na najzwyklejszy w świecie klucz! Ich pożyteczne zastosowanie odkryłam dopiero po przeprowadzce, bo w mieszkaniu, gdzie wcześniej mieszkaliśmy, nie posiadaliśmy takich luksusów. A teraz: jednym małym kluczem i jednym prostym ruchem zamykasz pokój i od razu – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – całe pomieszczenie chronione jest przed inwazją bałaganonośnych istot! Wystarczy wybrać rewiry domu, do których dzieci nie powinny mieć dostępu i zamykać je na klucz. Najczęściej są to: pomieszczenie gospodarcze, gabinet, garderoba, sypialnia oraz pokój danego dziecka, jeśli akurat nie ma go w domu (ta ostatnia opcja wykształciła się u nas na prośbę naszego najstarszego, który, będąc miłośnikiem klocków Lego, załamywał się, że po powrocie z zerówki zastawał swoje fantazyjne budowle zdemolowane przez młodszego brata).

Tym prostym sposobem znacząco ograniczamy dzieciom ilość przedmiotów potencjalnie wchodzących w skład lawiny bałaganu. Aby ułatwić z kolei nam – dorosłym – korzystanie z mieszkania, zamontowaliśmy sobie haczyki na klucz – tuż przy drzwiach, ale na tyle wysoko, by dzieci nie sięgały.

METODA DRUGA czyli HANDEL WYMIENNY

Zabawki w pokojach dziecięcych segreguję w grupy typu “ubranka dla lalek”, “rzeczy do zabawy w doktora”, “zestaw budowniczego”, “klocki duplo” etc. Każdy zestaw przechowuję w jednym pudełku lub torebce na prezent (tańsze rozwiązanie, jeśli nie masz tylu pudeł). Wszystkie te pojemniki wraz z pudełkami z puzzlami i innymi zabawkami wieloelementowymi przechowuję poza zasięgiem dzieci, czyli na specjalnie zamontowanych w tym celu półkach pod sufitem lub na dachu wysokiej szafy. Na tyle wysoko, by dzieci nie mogły tam dosięgnąć, lecz wystarczająco nisko dla dorosłego. Jeśli dziecko chce się bawić danym zestawem zabawek, ściągam go. Kolejny może otrzymać dopiero po posprzątaniu i oddaniu mi poprzedniego. Jak w handlu wymiennym – pojemnik za pojemnik. Nie może otrzymać kolejnego zestawu, póki nie odda poprzedniego.

W ten prosty sposób uzdrowiłam pokoje dziecięce z permanentnego usłania ich podłóg grubą warstwą zabawek oraz moje stopy przed bolesnym ich uszkadzaniem przy próbach przedostania się na drugi koniec pokoju. Kolejnym profitem jest stałe uporządkowanie zabawek, co służy lepszej zabawie. Kiedy zabawki były w szafkach w zasięgu dziecięcych  rączek, zwykle kończyły na podłodze, gdzie, niczym w mikserze, wszystko mieszało się ze wszystkim tak, że w rezultacie trudno było znaleźć cokolwiek. Szybko bałagan osiągał taki poziom, że półki i szuflady w szafkach były puste, bo wszystko znajdowało się na podłodze… Teraz już to się nie zdarza. Wystarczy konsekwentnie pilnować, żeby każdy zestaw wrócił na półkę, nim ściągnięty zostanie inny. Moja zaradna córeczka do tego stopnia załapała tę zasadę, że najpierw sprząta po zabawie i dopiero wtedy przychodzi prosić o następny “zestaw”  zabawek.

METODA TRZECIA czyli SALON w stylu MINIMALISTYCZNYM

Po okiełznaniu pokojów dziecięcych i zawężeniu zasięgu ich dostępu do minimum, pozostaje nam strefa codziennego użytku czyli salon i kuchnia. O ile na kuchnię nie stosuję żadnych specjalnych metod, bo na szczęście nie wchodzi ona jakimś dziwnym trafem w sferę ich bałaganiarskiego zamiłowania, to salon, można powiedzieć, był ich oczkiem w głowie. Nagminnie wywalali wszystko z czego tylko się dało, dlatego też nasz salon ma obecnie styl minimalistyczny. Zniknęły szafki, z których można by było coś wyciągnąć (biblioteczki i inne sekretarzyki przenieśliśmy do gabinetu), z kanapy zniknęły ozdobne poduszki (które średnio 10 razy na dzień musiałam zbierać z podłogi), na półce pod małym stoliczkiem nie zostawiam już gazet, dzięki czemu nie znajduję ich potem rozsianych po całym mieszkaniu. Jedyne ozdoby znajdują się na pianinie, gdzie dostęp – z racji wysokości – dla małych rączek jest znacznie utrudniony.

W ten sposób nasz salon uzyskał styl minimalistyczny, ale pocieszam się, że to tylko na parę lat. Gdy dzieci dojrzeją i wyrosną z niekontrolowanego interesowania się całym światem, wtedy do naszego salonu powróci przytulność wszelakich bibelotów. Póki co ograniczamy się do minimum: kanapa bez poduszek czy narzuty, krzesła bez tapicerki (bo ileż można ją prać?), pianino, kominek i… nic więcej. Nie ma z czego robić bałaganu, więc nie ma bałaganu!

METODA CZWARTA czyli UBRANIA dyżurne

Maluszki które nie chodzą jeszcze do przedszkola czy szkoły, są też na tyle małe, że bardzo łatwo brudzą swoje ubrania. Gdyby je codziennie prać, to przy tygodniowym praniu mamy cztery zestawy ubrań razy siedem. To jest 28 par majtek, 28 par skarpetek, 28 par rajtuz, 28 par spodenek, 28 bluzek i 28 sweterków… Ja wychodzę z założenia, że skoro po śniadaniu ubrania moich dzieci nadają się do prania, to równie dobrze mogą chodzić w jednym zestawie przez parę dni – co  za różnica czy zbrudzone 2 godziny czy 4 dni temu – tak czy inaczej brudne. Oczywiście zasada ta dotyczy sytuacji bycia w domu. Kiedy idziemy między ludzi – ubieramy się jak ludzie. Tak więc codziennie przy kąpieli wrzucam do kosza na pranie tylko brudną bieliznę, a pozostałe ubrania zostawiam na następny dzień.

W ten sposób w cotygodniowym praniu mam 21 par majtek i skarpetek (najmłodsza póki co nie nabija statystyk, bo używa pampersy zamiast majtek a skarpetek jeszcze nie brudzi), natomiast bluzek i spodenek zaledwie kilka, co ratuje nas przed zalewem prania.

METODA PIĄTA czyli iść spać z CZYSTYM KONTEM

To trudna zasada, ale bardzo ważna. Trudna, bo wieczorem to już się nic nie chce (i dlatego czasem daję sobie spokój z tą zasadą…). Ważna – bo jak pójdę spać nie posprzątawszy domu, to rano startuję z gorszej pozycji – lawina bałaganu nawarstwia się na tą z poprzedniego dnia.

METODA SZÓSTA czyli uczyć DOBRYCH NAWYKÓW

Staram się dzieciom wpajać dobre przesłania typu:

  • Odnosimy po sobie ze stołu
  • Odwieszamy kurtki na haczyki
  • Odkładamy wszystko na swoje miejsce *
  • Sprzątamy po zabawie, etc.

Trudne to zadanie, bo przypomina trochę orkę na ugorze. Czasami mam wrażenie, że moje gadanie to jak rzucanie grochem o ścianę. Ile można powtarzać to samo? Są jednak chwile, kiedy rośnie me serce matki-wychowawczyni. Np. wtedy, gdy mój syn kończy jeść obiad i sam od siebie odnosi swój talerz do kuchni, mówiąc “dziękuję”…

* tak… to bardzo ważne, żeby wszystko w domu miało swoje miejsce. Wtedy sprzątanie polega na “tam-odkładaniu”, a nie na przekładaniu z miejsca na miejsce.

METODA SIÓDMA czyli dzieci też mają swoje OBOWIĄZKI

Na przykład wyciąganie ze zmywarki czy sprzątanie swoich pokoi. W ten sposób kształcę przyszłych pomocników do walki z lawiną.

 

***

Może Wy też macie jakieś sprawdzone metody na utrzymanie porządku w domu? Podzielcie się w komentarzach 🙂 Matki-Polki wspierajmy się!

 

Dodaj komentarz