O patentach na uczenie dzieci porządku i zaangażowania w prace domowe, o domu i ogrodzie z duszą, a także o historii rozeznawania powołania… w rozmowie z cyklu Wywiady z InNYMI WielodzietNYMI z W. – żoną męża o kryptonimie “D.” i mamą piątki dzieci w wieku 1, 3, 5, 7 i 8 lat – na Niebieskiej (a może białej) Ławeczce 😉
***
Julia: – Znamy się od jakiegoś czasu i nieraz jak u Ciebie jestem, zadziwia mnie porządek który tu masz i to jak Twoje dzieci z Tobą współpracują przy sprzątaniu. Masz 5 maluchów i zawsze myślałam, że to nie jest wykonalne osiągnąć taki stały poziom porządku, nie będąc jednocześnie wredną nerwową matką, ale nie widzę żebyś taka była.
W: – Mam pewną swoją wytrzymałość, ale po godzinie 16 jestem normalnie nerwowa jak każda inna matka.
– I wtedy już ta lawina leci? Bo ja lubię porównywać robienie się bałaganu przy dzieciach do lecącej lawiny.
– Aż tak nie mam.
– Bo masz dobre patenty.
– Po prostu uwielbiam swoją codzienną rutynę. Lubię mieć posprzątane, lubię posprzątać, bo fajnie jest mieć wszystko poukładane – wtedy łatwiej mi myśleć, zajmować się dziećmi i jak rano wstaję, to z radością idę do takiej czystej kuchni.
A później jak dzieci wracają ze szkoły, to już się nie skupiam na tym żeby wszystko sortować, tylko po prostu jestem z nimi. No i robi się wtedy jakieś nawarstwienie bałaganu – ktoś rozsypie zabawki, wysypie klocki i dopiero wieczorem jest akcja “słuchajcie, sprzątamy!”.
– I to działa? U mnie na takie hasło najczęściej nagle wszyscy są zmęczeni i nagle nic nikomu się nie chce.
– Nie ma takiej opcji, że są zmęczone.
– Jak to osiągnęliście?
– Rutyną dnia: dzieci zawsze idą spać już o 19, więc jeszcze nie są aż tak padnięte, gdy nadchodzi moment sprzątania, czyli o godz.18. Jeżeli dzieci są wtedy na dworze, to wyznaczamy funkcje. Zazwyczaj są to stałe funkcje – dziewczynki sprzątają na tarasie, chłopcy w ogrodzie. Albo ktoś sprząta buty, kto inny ubrania, kto inny zabawki z całego ogrodu. Do domu wchodzą dopiero wtedy, gdy zobaczę, że wszystko jest już posprzątane.
Jeden z patentów – półeczka na tarasie na klapki wykorzystywane w ogrodzie.
– Dzieci nie protestują?
– Zawsze się kłócą i trzeba to zaakceptować, ale nie ma co wchodzić w większą dyskusję – trzeba to zrobić i tyle. Ewentualnie można trochę poracjonalizować i np. potłumaczyć, że to JEST sprawiedliwe, bo cośtam, cośtam. Generalnie zwykle rzucam hasło “słuchajcie, 15 minut na sprzątnięcie!” i wszyscy się rzucają do sprzątania.
– Rzucają się?
– Tak, ale zaczęło się od tego, że był bajzel, a dzieci nie chciały sprzątać. Wiadomo że, jak są małe, to nie chcą, rodzic musi pomóc. Ale w momencie, gdy one zaczynają przechodzić w taki okres, że już mogą sprzątać same i powinny to robić, to zawsze było takie “a mi się nie chce, a ja jestem zmęczony” i mój Mąż wpadł wtedy na pewien pomysł. Zaczął robić im konkurs – kto zdobędzie więcej punktów za wrzucenie zabawek do wlasciwego pudła. Komentował przy tym jak prawdziwy komentator sportowy, żeby ich dopingować do działania, zauważając każdy zdobyty punkt. Zaczęło to działać. Przez jakiś czas bawiliśmy się w taką grę. A teraz już jest tylko hasło “szybko sprzątamy!” i wszyscy się rzucają do sprzątania.
– Rewelacja. My czasami zadziwiamy gości, kiedy wołamy hasło “zmywarka!” i natychmiast z góry dzieci zbiegają, jak na wyścigi i rzucają się na tą zmywarkę. Goście nieraz patrzą oniemiali ” co z tymi dziećmi jest nie tak, a nie wiedzą o tym, że panuje u nas zasada, że kto pierwszy dobiegnie, ten wybiera co wyciąga. Każdemu więc zależy, żeby dobiec jako pierwszy, bo wtedy wybiera to, czego jest najmniej 😉 A do wyboru – dla 4 dzieci – mamy: z górnej szuflady kubki (szklanki, filiżanki) i tzw. “wszystko oprócz kubków” (miseczki, talerzyki i wszystko inne co nie jest kubkiem/szklanką/filiżanką), z dolnej szuflady do wyboru są sztućce i wszystko oprócz sztućców.
– Robimy dokładnie tak samo
– O, proszę! A wracając do nawyku sprzątania wieczorem – wdrożyliście u dzieci tą wieczorną akcję sprzątającą, jako rutynę, konsekwentnie i w porze, kiedy jeszcze nie są za bardzo zmęczeni i pewnie w tym tkwi sekret sukcesu.
– Tak – jest to dzień w dzień, od paru lat i teraz nie ma już opcji, żeby się zbuntować 😉
– No dobrze. A jak chodzi o kuchnię – pewnie jak w każdym normalnym domu, robi się w niej popołudniu bałagan, a Ty mówisz, że już popołudniu sił nie masz, czy więc jednak Ty też – jak dzieci – masz codziennie swoją “akcję sprzątającą”?
– Jeśli jest bajzel w kuchni po południu, to akurat moje dzieci jedzą w tym czasie obiad, a potrafią jeść go godzinami, więc ja w tym czasie sobie zawsze spokojnie posprzątam. Wieczorem, po kolacji oczywiście jest znowu bałagan w kuchni, ale jak położę dzieci spać i wyjdę od nich już z pokoju, to sobie spokojnie posprzątam.
– Czyli i ty jesteś dla siebie wymagająca – nawet jak padasz, to masz już tą rutynę i sprzątasz. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ja wieczorami nieraz już po prostu nie mam sił i sprzątam dopiero następnego dnia. Mam też tą świadomość że jestem rankami w domu, nie idę do pracy, więc właściwie – co mi zależy – wyprawię dzieci do szkoły i za jednym zamachem posprzątam bałagan po kolacji i śniadaniu. Ale faktem jest, że jeśli posprzątam wieczorem, to rano się przyjemniej wstaje – jest tak ładnie, czysto, pusto na podłodze, stole i blatach.
– Tak, to prawda. Ja po prostu lubię czystość i porządek. Kiedy miałam 17 lat i składałam pewnego razu pranie, to miałam taką myśl, że podoba mi się to składanie, sprzątanie, ta czystośc, która zaczyna panować i pamiętam, że powiedziałam wtedy do Pana Boga “spraw, żebym mogła się w tym realizować; żebym szła do świętości przez takie proste, prozaiczne rzeczy”. I to się spełniło.
– Sama zauważyłam, że twój dom jest taki wyjątkowy pod tym względem, więc to prawda – spełniło się. Ta modlitwa jak widać nie była bez znaczenia. Są czasami takie chwile w naszym życiu, że niby jakaś krótka modlitwa, ale taka z prostoty serca i szczera i to się potem dzieje, nie? I zapamiętujemy to. Pewnie dlatego, że Pan Bóg chce żebyśmy potem byli świadomi Jego działania w naszym życiu. Pamiętam na przykład taki moment, jak powiedziałam kiedyś w myślach “Panie Jezu ja bym tak chciała żeby nam się w listopadzie urodziła córeczka”. Tak szczerze, w prostocie. No i nasza Czwarta się poczęła tak, że urodziła się właśnie w listopadzie… Taki cud wysłuchanej prostej modlitwy. A propos powołania, od kiedy miałaś takie sprecyzowane pragnienie rodziny wielodzietnej, od kiedy wiedziałaś że wybierasz małżeństwo a nie życie zakonne?
– Odkąd miałam 12 lat. Od tego czasu wiedziałam, że chcę założyć rodzinę i że będzie ona wielodzietna i wtedy też napisałam sobie na kartce jak będą miały na imię moje dzieci.
– I mają takie?!
– Tak.
– Wow, a to Twój Mąż je zaakceptował?
– Przekonałam go do każdego imienia po kolei. W wieku 15 lat miałam też takie myślenie, że skoro chcę być matką, to nie będę paliła papierosów. Nie dlatego że to jest niezdrowe czy zakazane, tylko żeby mój organizm był przygotowany do bycia mamą.
– A nie miałaś nigdy rozkmin czy nie zakon?
– Miałam. W wieku 22 lat. Wtedy się zastanawiałam czy zakon czy rodzina. I pamiętam, że wtedy O. Jan Góra mnie poprosił, żebym spędziła z nim całe wakacje, jeżdżąc na różne rekolekcje i pomagając mu (w tamtym okresie życia bylam bardzo zaangażowana w Lednicę, dlatego z o. Janem znałam sie bardzo blisko). Zgodziłam się, zawierając jednocześnie z Panem Bogiem taki układ: “Okey Panie Boże, jeśli mam iść do zakonu, to daję Ci czas na rozbudzenie tego powołania do końca tych wakacji. Jak miną te 2 miesiące i nic, to ja zamykam temat.”. Ostatniego dnia wakacji O. Jan zabrał mnie do największego w Polsce zakonu Dominikanek. I wchodzimy do tego wielkiego klasztoru, widzę tłum tych Sióstr. Przed wejściem pomyślałam sobie “teraz albo nigdy – może poczuję, że to to”. Weszłam do środka… i pomyślałam sobie tak: “cudowne są te siostry, ale to nie dla mnie. Totalnie się w tym nie widzę, nie ma opcji”. Wychodząc z tego kościoła już byłam pewna, że nie. Na kolejnych wakacjach byłam na Światowych Dniach Młodzieży w Rio i zastanawiałam się czy może misje, czy może życie samotne i też powiedziałam Panu Bogu, że ma te wakacje, żeby zdecydować – rozbudzić we mnie takie powołanie, jeśli zechce. I po dwóch miesiącach, pod koniec tych wakacji, poznałam D. i już wiedziałam na 100%, że będzie moim mężem. Po pierwszej randce poszłam się pomodlić do pokoju i mówię do Pana Boga tak: “Panie Boże, jeśli on ma być tym mężczyzną, to musisz mi powiedzieć. Ja otworzę Pismo Święte i musisz mi w jednym zdaniu powiedzieć czy to jest ten czy nie.”
– Widzę, że ty się z Panem Bogiem nie cackasz – “Musisz Panie Boże”…
– Tak, ja muszę wiedzieć jasno.
– Nie bawisz się w półśrodki.
– Jeszcze powiedziałam Mu “tylko proszę Cię, żadnych przypowieści, ktorych nie zrozumiem, nie jestem aż tak inteligentną osobą”. I otworzyłam na słowie “ON JEST TYM”. Dosłownie. Także już wiedziałam, że będzie druga randka.
– Skoro jesteśmy przy twoim mężu, a wracając do przyziemnych spraw – na ile on angażuje się w utrzymywanie porządku w domu?
– Pomaga, kontroluje porządek u dzieci i… sprząta łazienki – mamy ustalone, że łazienki to jego działka w 100% i zawsze. Mnie one nie interesują. Poza tym D. zajmuje się ogrodem, a ja domem. Oczywiście oba rewiry z angażowaniem dzieci. Ale chodzi o to, że D. zarządza ogrodem, nieustannie go upiększa, zagospodarowywuje, pracuje w nim.
– No tak, jak jest młody ogród to jest co w nim robić przez parę dobrych lat. A opowiedz jeszcze proszę o innych patentach jakie macie, służących wychowaniu dzieci do porządku.
– Kiedyś z mężem wpadliśmy na taki pomysł, że kiedy dziecko ma urodziny, to dostaje nowy obowiązek i nowy przywilej. Np. w wieku 2 lat dziecko podaje mi rzeczy ze zmywarki. Wtedy się zaczyna.
– Dobre! Nasz Dwulatek ostatnio też sam z siebie zaczął się garnąć do wyciągania jakichś pojedynczych naczyń i wkładania ich do szafek, kiedy widzi, że rodzeństwo wyciąga zmywarkę.
– Tak, własnie staramy się wykorzystywać te momenty, kiedy widzimy, że dziecko coś interesuje. Co do tej zmywarki i dwulatków zazwyczaj słyszę takie komentarze “uważaj, bo dziecko ci stłucze to i tamto”, ale pomyślałam sobie “co z tego, że stracimy jakiś talerz czy kubek. To, że uczę go angażowania w dom ma dużo większą wartość niż jakieś ewentualnie stłuczone naczynie.” Skoro samo z siebie chce, to właśnie teraz jest ten moment żeby tą naturalną chęć wykorzystać. Więc wszystkie nasze dzieci, kiedy już umiały stabilnie chodzić i były na tyle komunikatywne, że rozumiały o co chodzi, podawały mi ze zmywarki. One to lubiły, a dla mnie to była pomoc, bo ja zwykle w tym okresie byłam już w kolejnej ciąży i dzięki temu nie musiałam się schylać. A w ciąży zwolnienie ze schylania się to jest konkretna pomoc! A najlepsze jest to, że jak dotąd nigdy nic się przy tym nie zbiło. Oczywiście zbiło się milion innych rzeczy w innych sytuacjach, ale nie przy wyciąganiu. One są tak ostrożne i przejęte tą rolą, że nie zbijają tych naczyń. A teraz to już w ogóle wszyscy się rzucają na tą zmywarkę, bo stosujemy tą metodę co wy. Inny przykład nowych obowiązków, które pojawiają się wraz z wiekiem dziecka, to pakowanie rzeczy do pralki. Mamy 2 kosze na pranie – jeden na jasne a drugi na ciemne ubrania. Jak mają 3 lata, to mówię tylko który kosz mają przynieść do pralni – z jasnym czy z kolorowym – i wsadzić do pralki jego zawartość. Na początku ja ustawiam pokrętło, włączam odpowiedni program, a oni wciskają tylko przycisk “start”, co traktują jako wielki zaszczyt. Z biegiem czasu oddaję im kolejne funkcje, jak wlanie płynu do prania, czy ustawienie pokrętła w pozycji, ktorą im wskażę, aż w wieku około 6 lat puszczają pranie zupełnie samodzielnie – wiedzą ile, jakiego i gdzie wlać płynu, jaki program ustawić itp.
– A masz suszarkę elektryczną?
– Tak, mam i, co ciekawe, kupiłam ją dzięki Ławeczce, bo właśnie u was wyczytałam jak wiele ma zalet. Ale suszarka u nas stoi na pralce, więc tylko starsze dzieci mają obowiązek przekładania prania z pralki do suszarki. Gdyby obie stały na podłodze, to oczywiście już młodsze dzieci miałyby to w pakiecie, bo to przecież bardzo proste. Natomiast już od najmłodszych lat nasze dzieci mają obowiązek sortowania czystego prania po wysuszeniu – kładą ubrania na odpowiednią kupkę – co do kogo należy. Potem każdy zabiera do swojej garderoby swoją kupkę i każdy sam sobie składa i wsadza na półki. Nawet nasza 3-latka. Tyle że nie składamy na małe kosteczki, ale np. bluzki na pół, bo wtedy jest im łatwiej. A ja później przychodzę i sprawdzam czy sobie z tym poradzili. Mam zasadę, że raz dziennie, po posprzątaniu kuchni, robię kontrolę garderób – sprawdzam co się tam dzieje w ramach utrzymywania porządku. Starszych wołam, jak mają coś poprawić, a trzylatce po prostu poprawiam kiedy trzeba. Nie mamy też jakichś mega sztywnych zasad przy wszystkich tych rutynach – z resztą przy wielodzietności nie da się być absolutnie sztywnym w zasadach – staramy się być elastyczni i dostosowywać się do charakteru dziecka, jego aktualnego samopoczucia czy nawet do pogody 😉 Innym naszym patentem jest zdobywanie plusików za dobre uczynki. Nie za coś co ja im wyznacżę, tylko że same wpadną na to co można zrobić. I na przykład dzieci same z siebie ścielą czasem moje łóżko albo łóżko Maluszka. Ścierają listwy przypodłogowe. W prawdzie mamy odkurzacz samojeżdżący, ale on nie wszędzie dojedzie, więc również w ramach dobrego uczynku, dzieci odkurzają takim zwykłym odkurzaczem. Zdobywają punkty, ja wpisuję im plusiki. Na koniec tygodnia kto ma najwięcej punktów ten dostaje nagrodę, albo po prostu jest ogłoszenie wyników i zwycięzcy.
– A nie jest tak, że zwykle wygrywa ta sama osoba i reszta się frustruje, i traci motywację?
– Tak, było tak kiedyś. Zazwyczaj nasz Drugi kosił wszystkich i wtedy próbowałam dopingować osobę, której szło najsłabiej, zwracając uwagę na to, co jeszcze może zrobić, podpowiadając jakieś pomysły. Nie dołowałam tych słabych, tylko je dopingowałam.
Teraz, kiedy zaczął się nowy rok szkolny wprowadziliśmy też jedną znaczącą nowość – dzieci codziennie mają po 2 różne obowiązki z następujących: zmywarka, pralka, suszarka, korytarzyk, odkurzanie, listwy, stół, duży pokój. Obowiązki które po prostu trzeba wykonać. Jeśli ktoś w całym miesiącu o niczym nie zapomni to dostaje ekstra premię do kieszonkowego.
Bo wprowadziliśmy im też kieszonkowe od września, żeby co chwilę nie prosili nas o coś: batonik, karty do albumu, ładny długopis… dzięki temu uczą się gospodarować swoimi pieniędzmi. Natomiast jeśli komuś zdarzy się zapomnieć zrobić swój obowiązek, to sobota jest dniem, w którym można go nadrobić.
– To wszystko brzmi tak idyllicznie. Nie macie w temacie porządku żadnych problemów z dziećmi?
– Oczywiście, że mamy. Na przykład nasza Najstarsza totalnie nie sprząta swojego pokoju. I żeby jej pomóc, zrobiłam jej taką kartkę co po kolei ma sprzątać, żeby pokój dobrze wyglądał.
Więc kiedy ma bałagan, mówię do niej “posprzątaj pokój według punktów”. Jak na przykład za 10 minut przychodzę znowu, to pytam ją “przy którym punkcie jesteś”, żeby to nie był ogrom rzucony na dziecko – że ono teraz siedzi przytłoczone w tym pokoju i nie wie od czego zacząć, tylko ma jakiś konkret i sama wie w którym miejscu procesu sprzątania jest. I to jej pomaga. Nie odpływa podczas sprzątania, nie zaczyna się bawić, a sprzątanie się nie rozmywa. Dodatkowo, jeśli dziecko się buntuje, to wskazujemy na kolejność działań, np. “możesz pójść do koleżanki, po tym jak posprzątasz, czy zrobisz to i to”. Wtedy jest motywacja i bunty ustają.
– Zmieniając temat. Jesteś po historii sztuki i ja będąc u ciebie bardzo to czuję. Masz urządzony dom i ogród w taki gustowny i harmonijny sposób. I nie chodzi tu o żaden przepych czy luksusy, tylko o taki ciepły, przyjemny klimat, który tutaj razem z mężem osiągnęliście.
– Miałam wymyślony koncept od początku do końca zanim dom powstał, po to, żeby wszystkie dodatki, które kiedyś będę kupowała czy robiła, były pod ten koncept dopasowane. Np. kiedy robię wieniec na drzwi, to wszystko dobrane jest od razu do stylu przewodniego, a tym motywem przewodnim jest kolor niebieski.
Fotel, na którym D. codziennie o 5 rano odmawia różaniec i czyta Pismo Święte.
Dużo rzeczy robię sama. Np. tutaj na tarasie są dynie. Stanowi to jakiś element artystyczny, a jest zupełnie za darmo, bo wyhodowałam je sama w ogrodzie.
Albo na przykład latem mam zawsze jakiś bukiet w domu z roślin, które rosną na okolicznych łąkach. Jeśli chodzi o wazoniki to uwielbiam chodzić na rynek i tam w takich starociach wyszukiwać sobie różne bibeloty.
– Czy masz jakiś najczęstszy sklep, w którym kupujesz?
– Mam ograniczony budżet, więc kupuję to co mi pasuje w rozsądnej cenie. W różnych sklepach. Albo na olx. Np. ta ławeczka.
Nikt jej nie chciał podobno kupić i sprzedawca już tak obniżył cenę, że była super okazją. Po jej zakupie byliśmy nią tak zachwyceni, że poprosiliśmy stolarza, żeby dorobił nam kolejne ławki i kilka krzeseł dokładnie w tym samym stylu.
Jak chodzi o ogród, urządzamy go dość spontanicznie, ale patrząc na pojawiające się potrzeby. Na przykład okazało się, że od zachodu często wieje, więc zasadziliśmy tutaj linię drzew, żeby osłaniała nas od wiatru. Kolejne etapy powstają na bieżąco i wszystko w ogrodzie tworzone jest rękami mojego męża, ja tylko wybieram rośliny, a on realizuje zasadzenia. Najlepsze jest to, że sam wychował się w bloku, więc wszystkiego uczy się zupełnie od zera, ale jak widać da się – choć nie wyniósł umiejętności zakładania ogrodu z rodziny, pokazuje, że na taką naukę nigdy nie jest za późno i że można to ogarnąć samodzielnie. Piaskownicę wymyśliliśmy razem – jest zrobiona z pali, przez co piasek nie roznosi się po ogrodzie. Pergolę też robił D. bo wpadły mi w internecie w oko takie dwie piękne pnące się rośliny – jedną z nich jest wisteria- więc już wiedziałam, że robimy pergolę . Tam jest miejsce na ognisko i stwierdziliśmy, że zamiast ławek wokół niego, położymy pnie drzew. Mam też warzywniak i krzaki owocowe, to już akurat moja działka.
Uwielbiam je pielęgnować, a potem cieszyć się zbiorami. Wracając do domu – ramki kupuję zawsze w Ikei, dzięki czemu wszystkie są w jednym stylu. Staram się też tak zarządzać przestrzenią, żeby była zrównoważona. Na przykład nasz korytarz wymagał optycznego skrócenia, dlatego ściana z tyłu jest ciemniejsza i ważne było, żeby coś na niej umieścić – coś co złamie jednorodną płaszczyznę. Szukałam obrazów, płaskorzeźb. Nie chciałam, żeby dodatek był kwadratowy, bo wszystkie drzwi mamy prostokątne, więc powtarzanie tego motywu byłoby bez sensu. Wiedziałam że to musi mieć owalny albo okrągły kształt. Dlatego kiedy zobaczyłam to lustro, od razu wpadło mi w oko.
– Takich rzeczy jakie opisujesz, też uczyłaś się na studiach?
– Uczyliśmy się co robili malarze, żeby odpowiednio zagospodarować przestrzeń obrazu, jak manewrowali kolorami, perspektywą itp – i taką wiedzę można tez wykorzystać przy urządzaniu domu.
– Wracając do tych imion dzieci, które wymyśliłaś w wieku 12 lat. Ile ich tam było?
– Osiem.
– Czyli jeszcze trzech brakuje. Pewnie te cesarki trochę pokrzyżowały wam plany? Bo wiem, że od drugiego dziecka, z konieczności musisz mieć cesarki, czyli jesteś już po czterech.
– Tak. Nasz drugi był ułożony pośladkowo, więc cesarka była konieczna. Kolejne ciąże z kolei były za szybko, aby rodzić naturalnie i dlatego tak to się potoczyło. Z kolei po pierwszym porodzie, jedynym naturalnym, miałam dość duże komplikacje – groziło mi przebicie macicy przez łyżeczkowanie i to, że nie będę już mogła mieć więcej dzieci. Modliliśmy się wtedy z D. “co będzie, to będzie, oddajemy to Panu Bogu. Jeśli się okaże, że tak się stanie, to adoptujemy następne dzieci”. To było dla nas zupełnie naturalne. Więc kto wie… może kiedyś w ten sposób staniemy się rodzicami dzieci, które otrzymają te pozostałe 3 imiona.
Płytka wmurowana w ścianę domu, kupiona na wspólnej pielgrzymce W. i D. do Santiago de Compostella.